
Im więcej piszesz, tym więcej rozpoznajesz schematów we własnym pisaniu. Mi w tej chwili przypomina się motyw relacji tematu, czy też właśnie motywu w filmie z jego wykonaniem. I znowu to do mnie wraca, bo Mandarynki są w moim odczuciu filmem, gdzie oba te elementy wyraźnie ze sobą nie współpracują. Kiedy to temat Mandarynek już na papierze wygląda na chwytliwy, w dół ciągnie go jego rozwinięcie, ekranowe urzeczywistnienie. Mamy tych dwóch żołnierzy walczących ze sobą armii, zmuszonych do wspólnego spędzenia kilku tygodni, ale co z tego wynika? To wszystko, czego się spodziewamy i niewiele więcej. Sceny następują po sobie, stosunek owych bohaterów względem siebie się zmienia, ale w niezgłębiony, a zatem nieszczególnie wiarygodny sposób. Dlaczego 15 i 5 minut temu chcieli sobie skakać do gardeł, a teraz umieją ze sobą rozmawiać? Jaką drogę przeszli? Co zadziało się w ich głowie? A dlaczego jak już jesteśmy blisko końca filmu to wręcz… a dobra, nie będę spojlował, mimo że to film w gruncie rzeczy niespojlowalny. Chodzi mi o to, że ten dramat nie ma siły, bo przemiana bohaterów nie wydaje się być naturalna. Zdaje się pochodzić z natrętnej fabularnej prośby, być tylko efektem nieskomplikowanego dydaktyzmu. Dlatego też myślę o tym poprawnym filmie głównie przez pryzmat jego potencjału do stania się ulubieńcem krajowej kadry nauczycielskiej języka polskiego. Tematy do rozprawek piszą się same, a i sam materiał trwa mniej niż półtorej godziny, więc można puścić, kiedy klasa ma akurat dwie lekcje z rzędu.
6/10