Anyways | 2020 | 9/10
Album roku znamy już od kilku miesięcy
„Shit deeper than rap” podkreśla wielokrotnie Quantavious Tavario Thomas na jednym z najlepszych kawałków jednej z najlepszych płyt 2020 roku. I choć tymi słowami nie pierwszy i nie ostatni raz chce nas zapewnić o nierozłączalności hip hopu z budowaniem majątku na przestępstwach, to jako wielki fascynat powyższego albumu chciałbym na to świadectwo spojrzeć pod innym kątem interpretacji. Anyways to nie tylko wysokojakościowy produkt, ale także kolejny przykład dla tezy, że mamy do czynienia z nowym stylem, nową estetyką, która w ciągu najbliższych lat zostanie rozpoznana i wyodrębniona od „zwykłego” trapu.
Mi najbardziej odpowiada termin dream trap. Nie będę się rozwodzić czemu akurat tak, bo zadanie mam zgoła inne, ale dla ułatwienia muszę zaznaczyć, że do tej pory mówiłbym o tym Pi’erre Bourne „type beat” (Playboi Carti, Die Lit), ale z racji tego, że (ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu) na Anyways ani razu się on nie pojawia, to mamy już do czynienia z jakimś MOVEMENTEM. Followersi Pi’erre’a (a nie wymienię ich z ksyw, bo jest ich cały, hehe, gang) udowadniają, że założenia stylu, który tutaj eksplorują, mają w swych małych palcach. Wysokie tempo i skupienie okazuje niepodważalną wyższość w stosunku do rozłożystej, kontrastującej dynamice „starego” trapu, sample bywają harmonicznie nieoczywiste, lecz zawsze modyfikowane tak by kreowały oniryczny klimat, clapy zastępują w większości przypadków wyeksploatowany 808’sowy snare, (sub)bas jest bardzo zwarty i niepoddawany niekończącemu się reverbowi, wyfiltrowane są zbyt wysokie częstotliwości, a całościowo brzmienie jest bardzo czyste i głębokie. Nie muszę oczywiście mówić, że styl ten zupełnie mnie kupuje i został na Anyways wyegzekwowany perfekcyjnie. Cieszę się, że nie tylko jeden geniusz potrafi się w nim poruszać i mamy już poszerzające się grono uzdolnionych adeptów. Skłamałbym jedynie gdybym powiedział, że ARCYDZIELNE Die Lit zostało przebite, ale tak wysoko poprzeczki żaden słuchacz nie powinien zawieszać.
I by nie zapeszyć prędko wrócę do gospodarza czyli Nudy’ego. Powiedzieć, że znalazł się we właściwym miejscu, we właściwym czasie, to spore niedopowiedzenie. Jego bardzo gęsta, pięknie rytmizowana i akcentowana mumble’owana nawijka wrzucona na tory hipermelodyjnego stylu winduje go do czołówki światowego rapu. A to nawet nie są jego wszystkie atuty jako rapera, bo przecież nie wymieniłem rzeczy, za które jest już mniej odpowiedzialny, czyli jego kłującej, wręcz soulowej barwy głosu, która w połączeniu z BEZBŁĘDNYM użyciem „autotune’a” (AUTOtune w nawiasach, bo takiej roboty nie potrafi wykonać żadna maszyna, nad tym musi ślęczeć godzinami bardzo cierpliwy człowiek) wpisuje się w mój kanon ideału. To, wraz z beatami, pod które Nudy zdaje się ZOSTAŁ BYŁ stworzony owocuje jednym z najjaśniejszych punktów tego dającemu nam w kość roku i krytycznie ważnym dziełem dla niedostatecznie przebadanej przez muzyczno-dziennikarskie głowy nowej fali hip hopu. Jak już mówiłem, to nie jest jedynie tak, że świetne beaty spotykają świetnego rapera.
04.05.2020, recenzja dla portalu Sajko
Nie mogło być inaczej. Nie rzucałem słów na wiatr, gdy w maju pisałem, że album roku znamy już od kilku miesięcy. Znam na pamięć KAŻDĄ melodię z tego godzinnego albumu, w końcu wg lastefema nabiłem mu… 616 scrobbli [!]. Niesamowicie mnie to rozbawiło, gdy to sprawdzałem, no ale cóż poradzić – byłem i wciąż jestem pod wrażeniem wszystkiego na tej płycie. To dla mnie niepojęte, jak można bez żadnych featów robić tak gęsty, tak precyzyjny, tak wwiercający się w ucho rap. Wybitną charyzmę ma ten człowiek, płynie na tych boskich beatach, czuje się na nich jak ryba w wodzie, a konkretnie bojownik wspaniały. A skoro już o beatach wspomniałem, to skupmy się na nich na chwilę. Melodie w wielu kawałkach dostarczane są tutaj za pomocą miękkich, fantazyjnych, bajecznych wręcz klawiszów. Wywołują one magiczny efekt, który w np. utworze tytułowym, przy kompletnym zignorowaniu treści tekstu pozwoliłby uwierzyć, że absolutnie nie rozchodzi się tutaj o pierdolenie suk, rozpierdalanie wrogów i napierdalanie hajsu. I wciąż są to w stu procentach numery przebojowe; nie kłóci się to w żadnym stopniu z choćby bardziej brutalnym No Go, czy minimalistyczno-zgrywowym No Comprende. Shit deeper than rap, shit deeper than rap – powtarzam jak mantrę.
17.01.2021, pozycja 1. na liście ulubionych albumów 2020 roku
Rich Shooter | 2021 | trap/gangsta | 8/10
W 2021 doszedłem do wniosku, że nie powinienem recenzować hip-hopu. Po prostu kończą mi się argumenty. O każdej dobrej płycie hip-hopowej mogę pisać właściwie to samo, a mnie to nie rajcuje. Bo co? Że bity dobre? Że gościu ma dobry flow? Że dobre melodie? Że przez czas trwania albumu dobrze utrzymuje uwagę? Tak, to wszystko tu jest, ale to są typowe składniki innych świetnych płyt z tych terytoriów. Jak więc mam udowodnić, że jest tu coś więcej? Wejść w recenzję opisową, wypisywać nazwiska twórców i wyjaśniać jakie pełnią funkcje?Za produkcję na Rich Shooter odpowiada grono uzdolnionych beatmakerów, między innymi Pi’erre Bourne. I choć bez tego pierwszego nie było by tutaj żadnych beatów, to prym wiedzie wywodzący się z jego szkoły, sprawdzony na etapie Anyways Coupe.
A może uczepić się jakiegoś elementu i sypać pustymi, ale za to coraz bardziej obskurnymi znaleziskami ze słownika synonimów?To jak genialnie melodyzuje swoje nawijki Young Nudy jest wprost nie do opisania. Jego wzorowe flow kapitalnie wchodzi w syntezę z podkładami.
Nie wiem, a na razie to zostawiam was i siebie z tą zagadką.
17.01.2021, pozycja 15. na liście ulubionych albumów 2021