An Evening with Silk Sonic | 2021 | smooth soul/philly soul/funk | 9/10
Często, gdy myślę o tym, jaką muzyką się otaczam, jakiej słucham, jaką chwalę przy innych, jaką sam tworzę, zwracam uwagę na jej miejsce na osi przeszłość-przyszłość. Wychodzę z przekonania, że twórcze (ale i nie tylko) dążenie w stronę przyszłości jest wyższą wartością niż powroty do przeszłości. To pierwsze jest trudniejsze, wymaga więcej pomyślunku i odwagi, nastawienia wynalazczego, a nie odkrywczego, czy nawet (w poważnych przypadkach) odtwórczego. Przychodzą jednak czasem takie chwile, kiedy konfrontuję moje przekonania z tym, co mi w duszy gra i okazuje się, że częściej od elektronicznych innowacji gra w niej… soul.
W przypadku An Evening with Silk Sonic, w największym stopniu dochodzi do naśladownictwa smooth filadelfijskiego soulu z okolic początku lat 70., ale w grze jest również pierwszofalowy funk spod znaku Jamesa Browna. Samo takie połączenie na papierze nie brzmiało dla mnie jakoś wspaniale. Bruno Mars, jedna połowa duetu Silk Sonic, już od lat w zupełności zajmuje się recyklingiem tego, co było dobre dziesiątki lat temu, więc musi być dobre i teraz, ale jego 24K Magic z 2016 roku cierpiało na jakościową nierówność. Z kolei Anderson .Paak, druga połowa duetu Silk Sonic po świetnym Malibu, również z 2016 roku, nie potrafił napisać kolejnej wypełnionej tak mocnymi piosenkami płyty. Pierwszy odsłuch ich wspólnego albumu zatem przyszedł do mnie z wielkim zaskoczeniem, wręcz szokiem. Okazuje się, że An Evening… to nie tyle pastisz, co pastisz idealny, łączący najlepsze cechy z epoki materiałów źródłowych i epoki, w której powstał. To nie jest w stu procentach podróż w czasie do konkretnego roku, bo dwie piosenki są zarapowane, a jedna reprezentuje zupełnie inny nurt disco, ale słuchając nie ma się odczucia, że brzmieniowo coś tutaj nie pasuje. Co najwyżej tekstowe EXPLICIT LYRICS.
W czasach, kiedy stopień ingerencji wytwórni był znacznie wyższy, niełatwo było o albumy wypełnione hitami od deski do deski. Tymczasem Silk Sonic w 2021 roku nie musi ulegać parciu na wypuszczenie płyty w sezonie sprzedażowym, czy dla demograficznie określonego odbiorcy, nie musi przyłożyć się jedynie do dwóch 7-calowych singli. Zamiast tego przyjmuje zasadę „all killer, no filler”. Poza intrem, wszystkie indeksy na An Evening… działają fenomenalnie jako piosenki. Podejrzewam, że ogromny wkład ma w to „cichy” songwriter D’Mile, bo nie wierzę, że gwiazdorski duet sam napisał tak udane kawałki. Pod względem struktur piosenek, ich dynamiki, nagromadzenia motywów melodycznych, album nie tylko z wyjątkową precyzją odwołuje się do dziedzictwa piosenkopisarskich profesjonalistów z epoki, ale i pokazuje swoją samoistną wysoką jakość.
Wreszcie, równie istotne są aranże i produkcja. Wiecie czego mi brakuje w dzisiejszej muzyce? Korzystania z dobrodziejstw tych wszystkich instrumentów, jakie między innymi pojawiają się na An Evening with Silk Sonic. Nie chcę brzmieć jak dziad, lubię sobie czasem zaaplikować do uszu niskie 808-owe bumy, ale żebym łatwiej zrobił się emocjonalny potrzebuję, żeby pogłaskały mnie od środka słodkie smyczki. One, ale i wyraźny, ciepły bas, przebijające się na pierwszy plan dęciaki, zawsze funkujące gitary i pozostali, niewymienieni przeze mnie bohaterowie, wykonują na płycie połowę roboty. Łącząc wszystkie wymienione przeze mnie na przestrzeni tej recenzji składniki w jeden, trwający zaledwie 32 minuty produkt, dochodzę do wniosku, że mam do czynienia z albumem niemalże perfekcyjnym. Dlaczego „niemalże”? Jednak pomiędzy poziomem opadającej szczeny, a poziomem padnięcia na glebę jest pewien dystans. Możliwe też, że powstanie 50 lat temu płyty bardzo podobnej do tej wcale nie byłoby tak nieprawdopodobne. Tego jeszcze nie wiem, ale kształt mojej muzycznej podróży sugeruje, że jestem na drodze by tę wiedzę zgłębić.
21.01.2022, pozycja 1. na liście ulubionych albumów 2021 roku