Træns | 2020 | tech trance | 8/10
Prins Thomas dla wielu kojarzony jest ze wspólnych projektów z Hansem-Peterem Lindstrømem. Lindstrøm, choć naturalnie bardziej taneczny, poza ramy kosmicznego disco wychodził rzadko. Thomas zaś, będąc bardziej wszechstronnym – można się nawet pokusić o słowo „kontemplacyjnym” muzykiem – wychodził na zewnątrz z bazy progresywnej elektroniki i ambientu. A jak wyszedł w tym roku, to wyszedł. Bardziej tanecznie i mniej „kontemplacyjnie” się chyba nie da i tu leży pewien fascynujący paradoks, bo to w moim odczuciu jego najlepsza płyta, jedyna, podczas której da się i jednocześnie zachwycić i ani chwili nie nudzić. Każdy z kawałków na Trænsie jest nagrany tak, by wpisywał się w ramy gatunkowe, ale też poważnie potraktować wywoływanie uczucia transu. Nie bez powodu każdy z tracków otrzymał jako nazwę po prostu „Træns” z odpowiednim numerkiem, bo większość z nich brzmi „tak samo” – opiera się na podobnych strukturach i dźwiękach. Myślę, że to mimo przedrostku „tech” dosyć przystępna, „miękka” nawet muzyka, przeznaczona do puszczenia w całości jako godzinny miks do biegania, albo wykonywania jakiejś powtarzalnej roboty. I tak oto Książę został królem w nieswojej krainie.
12.01.2021, pozycja 16. na liście ulubionych albumów 2020 roku