Sezon yacht rocka #3: Michael McDonald i Patrick Simmons

Z racji, że chciałbym wam zaprezentować przykładach czym jest yacht rock, w poniższym cyklu omawiane przeze mnie płyty będą otrzymywały ode mnie nie tylko ocenę jakościową samego albumu, ale też całościową i cząstkową ocenę przynależności do stylu yacht rockowego.

Michael McDonald – If That’s What It Takes | 1982 | yacht rock/pop soul/adult contemporary
ocena albumu: 8/10
ocena jachtowości: 79%

Playin’ by the Rules – 100%
I Keep Forgettin’ (Every Time You’re Near) – 100%
Love Lies – 100%
I Gotta Try – 100%
I Can Let Go Now – 0%
That’s Why – 100%
If That’s What It Takes – 40%
No Such Luck – 100%
Losin’ End – 60%
Believe in It – 90%

Michael McDonald będąc frontmanem zespołu The Doobie Brothers wywindował swoją postać w świecie amerykańskiej muzyki do boskiego statusu. „The Michael McDonald sound” po płycie Minute by Minute był wszędzie. Nie da się jednak ukryć, że śpiewanie w zespole nominalnie rockowym nieco mu ciążyło. W studiu może i plumkał na klawiszach tak jak mu w duszy grało, ale na koncertach musiał dzielić nowszy repertuar z tym mało interesującym starszym. Właściwie mało ludzi zasługiwało, by podpisywać się pod swoimi tworami imieniem i nazwiskiem tak jak on. Tytuł wykonawcy sugeruje autorskość materiału, a styl mcdonaldowy jest nie do podrobienia.

Na If That’s What It Takes został on podkręcony na maksa. To brzmienie, na jakie pozwoliłby sobie zawczasu McDonald, gdyby nie musiał wykonywać żadnych ustępstw wobec kolegów z zespołu. Dzięki temu łatwiej zawiesić niewiarę wobec jego roli romantycznego leading mana, bo, szczerze mówiąc, słuchając The Doobie Brothers miałem w głowie myśl, że to nic więcej niż akwizytor ciepłych brzmień i słodkich słówek. Podczas odsłuchu płyty można łatwo zrozumieć o co w tym wszystkim Mike’owi chodziło. Yacht rockowe brzmienie, choć kipie z albumu aż miło, jest tutaj tylko nosikiem do mcdonaldowej teorii muzyki.

Piosenki na If That’s What It Takes są niezwykle inne od reszty oferowanych w tamtym czasie yacht rocków i jednocześnie bardzo podobne do samych siebie. Przy lekkiej ucieczce myśli łatwo upajać się tymi hiciorami, ale po małym pomyślunku łatwo dojść do wniosku, że Mikey D pisze ciągle te same piosenki. Zróbcie sobie eksperyment i puśćcie po kolei takie „Love Lies”, „That’s Why” i „No Such Luck”. Podobne w cholerę, czyż nie? Ja to mimo wszystko kupuję, podobnie jak bangery w postaci przeboju, który stał się nowym standardem, czyli „I Keep Forgettin’ (Every Time You’re Near) czy tytułowego disco-honky-tonkowego bangera. Nie da się jednak ukryć, że na trackliście znalazły się prawdziwe kasztany jak nudzący na śmierć „I Can Let Go Now” i nieudana wersja „Losin’ End” z repertuaru The Doobie Brothers.

Patrick Simmons – Arcade | 1983 | pop rock/yacht rock
ocena albumu: 8/10
ocena jachtowości: 52%

Out on the Streets – 0%
So Wrong – 0%
Don’t Make Me Do It – 30%
Why You Givin’ Up? – 100%
Too Long – 60%
Knocking at Your Door – 0%
If You Want a Little Love – 80%
Have You Seen Her? – 80%
Sue Sad – 100%
Dream About Me – 70%

O Arcade „obiektywnie” nie da się wiele pisać. To zupełnie zapomniana płyta bez historii, na podstawie której mógłbym zmyślać sobie jakieś narracje. Prawdopodobnie z tego powodu amerykańscy krytycy nie potrafią uznać jej ukrytej jakości. Arcade to zdecydowanie materiał showcase’owy, mający na celu udowodnić, że główny bohater na tych 40 minutach potrafi grać na sposób taki, śmaki i owaki. Mamy tutaj zatem do czynienia z piosenkami yacht rockowymi, AORowymi i ogólnie pop rockowymi. Wiele piosenek na płycie ma dosyć wyraźne wady, ale bardzo łatwo przymknąć na nie oko, bo zalety je zupełnie przyćmiewają.

Wśród wad należy wymienić wątpliwość świeżość materiału. Refren „Out on the Streets” to zwyczajna zżynka wokalnego motywu przewodniego „Jesus Is Just Alright with Me” The Doobie Brothers, a taki otwierający riff do „Knocking at Your Door” to zbyt oczywista wariacja na temat standardowego „Smoke on the Water” Deep Purple. Ale to są tylko momenty. Arcade pokazuje swoją siłę w piosenkach z nurtu jachtowego, czego przykładem jest „Why You Givin’ Up” z naprawdę potężnym, wbijającym się w pamięć refrenem. Prawdziwym brylantem tracklisty jest jednak wspaniały new wave’owy, dance-rockowy banger w postaci „So Wrong”. Aż ciężko uwierzyć, że stworzył go gościu mający wówczas fryzurę na czeskiego piłkarza.

Michael McDonald – No Lookin’ Back | 1985 | pop rock/yacht rock
ocena albumu: 7/10
ocena jachtowości: 57,77%

No Lookin’ Back – 20%
Bad Times – 70%
(I’ll Be Your) Angel – 70%
By Heart – 70%
Any Foolish Thing – 100%
Our Love – 60%
(I Hang) On Your Every Word – 60%
Lost in the Parade – 40%
Don’t Let Me Down – 30%

Rok 1985 to symboliczny koniec ery yacht rocka, a drugi album Michaela McDonalda jest celnym obrazem tego okresu przejściowego dla wykonawców nagrywających w stylu. W wyniku punkowo-nowofalowej rewolucji mainstreamowa muzyka zainteresowała się wyższym tempem i prostszymi rytmami, rozwój i spopularyzowanie syntezatorów i automatów perkusyjnych schłodziło jej paletę brzmieniową, a eksperymenty z reverbem na bębnach otworzyły dla nich zupełnie nowe możliwości. W takim klimacie No Lookin’ Back jawi się jako honorowe pożegnanie z yacht rockiem. McDonald, jak na prekursora przystało, jest bliski założeniom stylu jaki współtworzył, ale rozumie również zmieniające się trendy i należycie „update’uje” swój sałnd. To płyta, która brzmi zupełnie jak masowe kulturowe wyobrażenie „rocka z lat 80.” Przez swoje syntetyczne brzmienie sprawia wrażenie mniej soulowej niż sugerowałby dotychczasowy kierunek kariery McDonalda. Na każdym kroku syntezatory malują jakieś melodie, a instrumenty dęte otrzymują tutaj skromną reprezentację w postaci saksofonu na dwóch piosenkach.

Generalnie lubię podejście synth-rockowe w muzyce, osobiście mnie ono inspiruje, ale tutaj nie otrzymuje ono wystarczającego wsparcia od strony kompozycji. Nawet jeśli piosenki na If That’s What It Takes czasami się ze sobą zlewały, to wciąż zawierały hooki, które nie mogą wyjść z głowy. Na No Lookin’ Back nie ma tylu uchorobali i wobec kilku piosenek nie mogę sobie stworzyć żadnych skojarzeń nawet po wielokrotnych odsłuchach. Chyba najbardziej skipowalna jest ballada „Our Love”, która brzmi równie ciekawie, co jej tytuł. Do odnotowania za to jest przebojowy, inspirowany new wave’em otwierający utwór tytułowy, który brzmi, jakby pochodził z soundtracku filmowego. „Any Foolish Thing” to ostatni czysto jachtowy kawałek McDonalda w karierze, który wypada fantastycznie mimo otoczenia ze strony nowocześniej brzmiących kawałków. Czarnym koniem zestawienia jest wyśmienity, gruwiasty kwadrat-rock „(I Hang) On Your Every Word”.
07.08.2022