Vittorio de Sica

Umberto D. | 1952 | dramat | 7/10

W wyzwaniu, w którym biorę udział, film Umberto D. wzbudził we mnie największą ekscytację. To do tej pory najbardziej klasyczny tytuł, bezpiecznie osadzony w PANTEONIE. Możliwe, że gdybym nie poszedł w muzykę, to dawno już bym go obejrzał, a tak cieszę się, że dostałem to, hmm, ponaglenie do zapłaty.

Podobnie jak w przypadku innych pozycji z wyzwania, Umberto D. nie ma mocno zaakcentowanego celu. Śledzimy próby Umberta w uzbieraniu pieniędzy na czynsz, ale to czy mu się to powiedzie zanim minie mu czas, jest już w domyśle. Zatem obserwujemy jak wyprzedaje po kolei swój dobytek i przy okazji popada w serię niedruzgocących, ale stanowiących centrum jego biednego, emeryckiego życia nieszczęśliwych wypadków. Jest to dla mnie część interesująca, ale nie wciągająca (włoski neoralizm? tak, to na pewno to, tak…).

Czymś, co wywołało we mnie mocniejsze emocje był zdecydowanie finał opowieści. Desperacka próba zaprotestowania nieustępliwego losu, a w ostateczności chwilowo słodkie, ale po prawdzie gorzkie pogodzenie się z nim łamie mi serce i myślę, że udział pieska w historii miał na to spory wpływ. Nieco żałuję, że reszta obrazu nie zawiera w sobie takich bodźców, ale i tak cieszę się, że go obejrzałem, bo było to dla mnie wartościowe, uwrażliwiające przeżycie.