ULUBIONE ALBUMY 2022 ROKU | Pozycja 10: Brothertiger – Brothertiger

Obecność tego zawodnika na mojej liście jest zasługą, będącego na bieżąco ze wszelkimi premierami jak mało kto, użytkownika bladyrasta, który postanowił mnie otagować pod powyższym znaleziskiem. Skubany dobrze wie, do jakiej kliki się zaliczam, bo miękka syntezatorowa muza to moje core’owe terytoria.

Choć Brothertiger wywodzi się z oryginalnej sceny chillwave’owej (lato 2009, pamiętamy xoxo), chillwave to nie do końca dokładne określenie dla self-titled. Płyta ta jest bardzo udaną próbą kompleksowego odtworzenia stylu sophisti-popowego. Kompleksowego, bo sophisti są tutaj nie tylko elegancki aranż i brzmienie, ale też elegancki sposób pisania piosenek. Pojawiająca się miejscami charakterystyczna harmonijka zdradza inspirację Prefab Sprout z okresu Jordan: The Comeback.

W swoim pastiszu Brothertiger nie ogranicza się jedynie do sophisti. Czasami pojawiają się tutaj żywsze rytmy rodem z new jack swingu, a na takim „Summer Wave ‘98” mamy już bit downtempo. „Heaven” z kolei od pewnego momentu powtarza groove „Everybody Wants to Rule the World” Tears for Fears.

Dla mnie Brothertiger jest przede wszystkim doświadczeniem estetyczno-zmysłowym. Potężna lawina syntezatorowych dźwięków przenosi mnie do wirtualnego świata wewnątrz Yamahy DX7. Tam zwiedzam cyfrowe krajobrazy do momentu, kiedy instrument zaczyna topić się od intensywności działania. Ja razem z nim, aż w końcu elektroniczna fala zmywa mnie z powrotem do rzeczywistości.

ULUBIONE ALBUMY 2022 ROKU | Pozycja 12: Vince Staples – Ramona Park Broke My Heart

Po zapytaniu moich obserwatorów o największe muzyczne zawody ubiegłego roku, nowa płytka Vince’a pojawiała się bardzo często. Po każdej kolejnej odpowiedzi z uwzględnieniem Ramony, jak ten kaloryfer, mówiłem do ekranu „Czy jesteś niedogrzany?”. Możliwe, że to pytanie wcale nie jest bezzasadne – Staples nie sieje tutaj ognia, występuje w swojej najmniej agresywnej odsłonie.

Zbiór zwyczajowych opowieści z krainy miłości i przemocy znajduje na tym wydaniu doskonałą sobie formę. Nie chodzi mi tylko o to, że Vince w końcu nie ma czelności rzucać nam króciutkiej płytki pełnej skitów z poczty głosowej, ale też o atmosferę powstałą z relacji słowa i podkładu.

Vince dostarcza swoje linijki z kamienną twarzą, ale czuć, że pod spodem kryją się emocje szukające ucieczki. Na jego ekspresji korzystają szczególnie kawałki midtempo i downbeatowe, których chłodne podkłady przypominają te Drake’a z pierwszej połowy zeszłej dekady. Z kolei upbeaty zawierają świetne hooki, ale są wyważone, nie biją bezmyślną imprezowością. „Aye! (Free the Homies)”, „Magic”, „Papercuts” czy „Lemonade” to te całe mityczne „low-key bangery”

Ramona Park Broke My Heart to płyta na kalifornijski sposób luźna i na swój własny intymna. Poza tym, co widać gołym okiem, istotna jest również warstwa tego, czego z wierzchu nie widać. Słuchając jej czuję się jak na ostatnim spacerze po plaży w trakcie wyjazdu wypoczynkowego. Spalony kark, przegrzana głowa, kończąca się wolność od zmartwień i wewnętrzne rozprawy, czy wyciągam z tego momentu tyle, ile mogę.

ULUBIONE ALBUMY 2022 ROKU | Pozycja 13: Daniel Rossen – You Belong There

Ze wszystkich scenariuszy dotyczących mojego (nie)rozdania nagród, ten o wślizgnięciu się do niego solowego członka 20-letniego zespołu indie rockowego, jest jednym z najmniej prawdopodobnych. Daniel Rossen, muzyk rozpadającego się Grizzly Bear, już dekadę temu dał nam małą podpowiedź, odnośnie do tego, jakie rytmy naprawdę grają w jego głowie, za pośrednictwem epki Silent Hour/Golden Mile.

Małą, ponieważ omawiane przeze mnie You Belong There, to nie żadna indie-folkszczyzna, a jawna, zamaszysta próba dołączenia do grona gitarowych bardów wczesnego XXI wieku. Od materiału AŻ ŚMIERDZI inspiracjami święcącego triumfy w pierwszej połowie lat 70. nurtem magicznie wykręconej piosenki autorskiej i chętnie podzieliłbym się z wami konkretnymi porównaniami, gdybym tylko ów nurt wystarczająco zgłębił.

Słowo „magicznie” ma tu dla mnie spore znaczenie. Jeśli twoja wizja rocka jest progresywna, widzę ciebie jako kogoś, dla kogo piękno muzyki objawia się w podobny sposób, co piękno wizualnych przedstawień wybranych problemów matematycznych. Jeśli twoja wizja muzyki z okolic folkowych jest progresywna, od razu zadaję sobie pytanie, czy nawiedził cię anioł, czy może raczej demon. Słuchając You Belong There, odnoszę wrażenie, że jestem świadkiem walki obu tych nadprzyrodzonych bytów.

Melodie na płycie podążają drogą staroszkolnej muzyki progresywno-psychodeliczno-barokowej, takiej powstałej w czasach, kiedy określenia „progresywny”, „psychodeliczny” i „barokowy” były do pewnego stopnia synonimiczne. Rossen przyciemnia swoje utwory w sposób prześliczny – a może bardziej przyziemnie – w moim guście, tak, jak ja przyciemniam własne. Podczas odsłuchu zwróćcie uwagę na to, jakich następujących nutek (szczególnie w kadencjach) się spodziewacie i rozkoszujcie się tymi wszystkimi zmyłkami.

Nie można do końca stwierdzić, że duch nawiedzający tę muzykę obudzi w tobie diabła. W tym szaleństwie na wierzch często wyłazi perwersyjna błogość i spokój. Rossen powtarza tutaj małą prawdę na temat muzyki psychodelicznej, która mówi, że bad trip jest tylko wtedy, kiedy tego wszystkiego nie rozumiesz. Mnie nie pytaj, ja nietrzeźwy potrafię odnaleźć się w muzyce z popierdoleńczej fazy Tima Buckleya (Lorca, Starsailor).

Cała ta magia jest jednak podatna na czynniki zewnętrzne. You Belong There to płyta silnie podatna na moje osobiste zmiany atmosferyczne. Na każdy dzień, kiedy potrafię ją przyswoić w całości jak siedmiolatek Big Milka po niedzielnej mszy, przypada dzień, kiedy czuję, że jej ciężar gatunkowy mnie przerasta. To nie jest twój seans na odreagowanie po wyczerpującej pracy, a na ten kiedy jesteś w Stanie Gotowości. Jesteś?

ULUBIONE ALBUMY 2022 ROKU | Pozycja 14: Mr. Twin Sister – Upright and Even

Dawanie pełnoprawnego uznania materiałom dodatkowym względem głównych, czy może nawet stawianie ich ze sobą na równi, zawsze nosiło znamiona najnudniejszego, najmniej cool zabiegu przy polecaniu dobrej muzyki. Bardzo często jedyny argument, jaki masz, to ten, że jest „więcej dobra” i to samo można powiedzieć o nowej epce Mr. Twin Sister, ale… nie do końca.

Upright and Even jest kontynuacją niedokończonych wątków z Al mundo azul. Zdaje się, że epka ta istnieje jedynie, by zaprezentować dwa długie, zajmujące zdecydowaną większość wydawnictwa utwory „Resort” i „Upright and Even”. Poza nimi, otrzymaliśmy tylko krótkie elektroniczne intro „Tommie” i, będący najbliżej klimatu poprzedniej płyty, funk-popowy cut o nazwie „Me Contuviste”.

Chciałbym zwrócić uwagę na te dwa pierwsze, bo to całkiem głębokie, jak na długość utworu, wyprawy w rejony odpowiednio nu-disco i mrocznawego jazzu. Może i są one odrzutami, ale łatwiej przychodzi je traktować w charakterze zgrabnych, bardzo udanych popisówek. Udowadniają one, że grupa, koniec końców, popowa może mieć wielki talent „do grania”, jak i szerokie horyzonty inspiracji. Mr. Twin Sister to jeden z niewielu zespołów, które tak zgrabnie potrafią łączyć świat muzyki organicznej ze światem muzyki syntetycznej.

ULUBIONE ALBUMY 2022 ROKU | Pozycja 15: Malibu – Palaces of Pity

Mam sporą zagwozdkę próbując wtrącić moje trzy grosze na temat najnowszej epki artystki kryjącej się za pseudonimem Malibu. Ta obecna na mojej liście albumów 2020 roku jako DJ Lostboi producentka ma niezwykły talent w tworzeniu własnego muzycznego świata wypełnionego spokojem. Od lat jest konsekwentna w swoim działaniu i objawia się to tym, że Palaces of Pity brzmi bardzo, bardzo podobnie do jej poprzednich wydawnictw, szczególnie do omawianego już przeze mnie The Blue Stallion. I ja to, jak widzicie, kupuję. Uważam, że próba formułowania nowych interpretacji, kiedy stare się wciąż trzymają sprawiła by więcej szkody niż pożytku, dlatego przeklejam wam kluczową część mini-recenzji The Blue Stallion.


Eteryczne, anielskie syntezatory i sample kierują uwagę na piękny, wygenerowany teren i dają błogie uczucie doznawania wyjątkowej i nieskrępowanej przestrzeni. Na równi z pierwszymi skojarzeniami, brzmienie albumiku odwołuje się do określonych trendów w ambiencie przełomu wieków. Elektroniczne new age, styl „chill out” przepełniają wydawnictwo aż do wylania się na tapetową okładkę. Do momentu poznania tego małego obrazu wielkiej starodigitalowej natury jeszcze nie słyszałem żadnej współczesnej i profesjonalnej, a zarazem poruszającej i kompletnej wariacji nad dźwiękiem startowym Windowsa 98.”

ULUBIONE ALBUMY 2022 ROKU | Pozycja 16: Zguba – Znój

Zguba to projekt, który mógłby się pojawić na mojej liście ulubionych płyt roku w charakterze powrotnym gdyby nie to, że wyśmienitą Potwarz z 2019 roku poznałem wiele miesięcy za późno. Mało brakowało, a ze Znojem mogło być podobnie, bo kompletnie przeleciał mi pod radarem i zapoznałem się z nim pod sam koniec roku. Całe szczęście, że się udało!

Jednym z ciekawszych zagadnień odnośnie muzyki ambientowej jest dla mnie kwestia jego emocjonalności. Zaskakuje mnie jak wiele wydawnictw w tym gatunku unika emocjonowania słuchacza lub robi to w sposób przesadnie dyskretny. Nie ma w tym nic złego, bo jeden ambient nadaje się do oglądania przyrody przez szybę pociągu, a drugi do zasypiania, ale ciekawi mnie, że tak mało ambientu, z którym się stykam obiera na cel wywoływanie emocji zamiast ich wyciszania.

Znój z całą pewnością należy do ambientów emocjonalnych. Płytę przez 40 minut zalewają odgłosy tak intensywne w mocy, że aż urastające do rangi ściany dźwięku. Składają się głównie z zapętleń chorałowych i smyczkowych, co, jak możecie się domyślić, tworzy wysoce podniosłą atmosferę. To właśnie w brzmieniowej sile albumu dopatruję się odpowiedzi, dlaczego tak bardzo spodobał się moim znajomym, jak i międzynarodowej społeczności w internecie.

Jest w tym trochę melancholii Basinskiego, człowieczej implozji The Caretakera i ceremonialnego natchnienia katolickiego obrzędu. Tytuły płyty i utworów narzucają ponurą interpretację docierających do uszu dźwięków, ale prawdziwy smutek odczuwałbym, gdybym się nudził. Znój to, co najważniejsze, odsłuch, który angażuje przez cały czas swojego trwania i nie pozwala na zostanie obojętnym.

ULUBIONE ALBUMY 2022 ROKU | Pozycja 17: Two Shell – Icons

Tyle lat się wymykałem, aż w końcu musiałem pęknąć. Odkąd tworzę te topki jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby zagościła na nich muzyka określana jako „UK bass”. Podstawiony pod ścianę z pistoletem przy skroni posikałbym się zanim bym zdefiniował odrębne cechy tego stylu tanecznej elektroniki. To moja szara strefa, to moja stronniczość. Wiecie, ja taki popowo-rockowo-soulowy chłopak jestem. O style mógłbym się z wami kłócić w tych terytoriach.

To, co liczy się w tej 24-minutowej epce, to napięcie. Icons ewidentnie jest materiałem o wysokim woltażu, bo muzycznie ciągle coś tu się dzieje. Nie wystarczają intensywne bity i syntezatorowe dźgnięcia (z ang. stabs). Dziełko to jest wypełnione wszelkiego rodzaju cienko krojonymi, wysoce zagęszczonymi samplami, których nie idzie zliczyć.

Brzmienie całości jest cyfrowo syntetyczne, chłodne oraz krystalicznie czyste. Może dlatego, że jestem sympatykiem kojarzącego się z analogiem ciepełka i brzmieniowej „stratliwości”, takie wydawnictwa jak Icons, nie pojawiają się zbyt często na moich listach. W takich okolicznościach moja polecajka powinna być traktowana nieco poważniej niż zazwyczaj, gdyż londyński duet tchnął życie w muzykę, w której tak często życia mi brakuje.

ULUBIONE ALBUMY 2022 ROKU | Pozycja 18: Melody’s Echo Chamber – Emotional Eternal

Przez długi czas miałem dość umiarkowany stosunek do Melody Prochet. Z uwagi na powiązania osobiste i gros muzycznych podobieństw o byłej dziewczynie Tame Impali za łatwo się myśli przez porównania do Tame Impali. W 2022 role się odwróciły i kiedy Kevin Parker kolejny rok przykrywa kryzys twórczy intensywnym koncertowaniem Melody przejmuje pałeczkę i POKAZUJE JAK TO SIĘ ROBI.

Emotional Eternal jest w stylu soft psychodelii płytą nieprzeciętną, bo nie zadowala się jedynie dostarczaniem ciepłego, komfortowego brzmienia. Jest tu ono bardzo typowe dla nagrań z nurtu, ale też solidne i miejscami wybijające się ponad przeciętność. To, co sam album wybija ponad przeciętność, to jego kompozycje.

Tu z całą pewnością naprzód wysuwa się sam początek albumu. Tytułowy otwieracz, „Looking Backward” i „Pyramids in the Clouds” to traki-lewitaki, czyli że słuchając ich czujesz, że się unosisz. Po nich nie ma już takich bangerów, a raczej wysoce kompetentne wyczerpywanie tematu, które wraz z rosnącą liczbą odsłuchów robi się coraz przyjemniejsze.

ULUBIONE ALBUMY 2022 ROKU | Pozycja 19: Jockstrap – I Love You Jennifer B

Nie wytrzymam już. Moja skrzynka pocztowa jest zapchana listami, których treść brzmi z grubsza tak: „Drogi Disco, dlaczego jesteś tak nastawiony przeciwko art popowi? Czy nie dopuszczasz opcji, wedle której muzyka popowa służy nie tylko zaspokajaniu potrzeb niższych, ale i wyższych?” Po pierwsze, nie nazywam się Disco, a Bartosz, a po drugie – nevermind the bollocks, here’s Jockstrap.

Pierwsze spotkania nie należały do najłatwiejszych. Co się dzieje na tych epkach? O co wam chodzi? Tu komputerowe łyju-łyju, tu muzyka z windy, a tutaj jakieś szuru-buru MIAZGOTY z zasranym Injury Reserve. Całe szczęście, na debiutanckim albumie I Love You Jennifer B lekcje zostały odrobione z nawiązką.

Już po pierwszym odsłuchu płyty nie da się uniknąć wrażenia, że mamy do czynienia z projektem planowanym jako dzieło wysokiej wagi. Zarówno eklektyczny dobór gatunków oraz stylów, jak i wyważone ich splatanie, sprawiają, że do nagrania bardziej pasuje przymiotnik „klasyczne” niż „awangardowe”. JOCKSTRAPSI mają tutaj już więcej wspólnego ze Sweet Trip niż 100 gecs.

A najlepsze jest, że oni właściwie potrafią pisać zajebiste piosenki. Wspaniałe zwroty akcji, to całe skakanie od glitch-dustrialu do kołysanek na akustyku działa, bo jest kompozycyjnie bogate, ale sprzyjające słuchaczowi w rozpoznawaniu wzorów. I jeszcze jedno – znajdźcie mi w muzie z 2022 roku takie wzruszające zaśpiewy, jakie dostajemy od wokalistki Georgii Ellery w chociażby takim epickim „Concrete Over Water”. No nie znajdziecie.

I Love You Jennifer B to fascynujący album. Nie jest leniwym, chaotycznym strumieniem świadomości, a naprawdę przemyślaną muzyczną opowieścią, której każdy rozdział-piosenka ma coś nowego i innego do powiedzenia. Nie spodziewałem się, że możemy otrzymać tak ciekawą muzykę od zespołu mającego członkowskie powiązanie z kolektywem Black Country, New Road.