
Zguba to projekt, który mógłby się pojawić na mojej liście ulubionych płyt roku w charakterze powrotnym gdyby nie to, że wyśmienitą Potwarz z 2019 roku poznałem wiele miesięcy za późno. Mało brakowało, a ze Znojem mogło być podobnie, bo kompletnie przeleciał mi pod radarem i zapoznałem się z nim pod sam koniec roku. Całe szczęście, że się udało!
Jednym z ciekawszych zagadnień odnośnie muzyki ambientowej jest dla mnie kwestia jego emocjonalności. Zaskakuje mnie jak wiele wydawnictw w tym gatunku unika emocjonowania słuchacza lub robi to w sposób przesadnie dyskretny. Nie ma w tym nic złego, bo jeden ambient nadaje się do oglądania przyrody przez szybę pociągu, a drugi do zasypiania, ale ciekawi mnie, że tak mało ambientu, z którym się stykam obiera na cel wywoływanie emocji zamiast ich wyciszania.
Znój z całą pewnością należy do ambientów emocjonalnych. Płytę przez 40 minut zalewają odgłosy tak intensywne w mocy, że aż urastające do rangi ściany dźwięku. Składają się głównie z zapętleń chorałowych i smyczkowych, co, jak możecie się domyślić, tworzy wysoce podniosłą atmosferę. To właśnie w brzmieniowej sile albumu dopatruję się odpowiedzi, dlaczego tak bardzo spodobał się moim znajomym, jak i międzynarodowej społeczności w internecie.
Jest w tym trochę melancholii Basinskiego, człowieczej implozji The Caretakera i ceremonialnego natchnienia katolickiego obrzędu. Tytuły płyty i utworów narzucają ponurą interpretację docierających do uszu dźwięków, ale prawdziwy smutek odczuwałbym, gdybym się nudził. Znój to, co najważniejsze, odsłuch, który angażuje przez cały czas swojego trwania i nie pozwala na zostanie obojętnym.