ULUBIONE ALBUMY 2022 ROKU | Pozycja 1: TOPS – Empty Seats

W okolicach 2015 roku zdałem sobie sprawę, że film to pasja, która zabiera mi zbyt wiele czasu, a mało prawdopodobna kariera reżyserska mogłaby się rozkręcać dopiero w okolicach 30 roku życia. W tamtym czasie, coraz bardziej skręcałem w stronę muzyki, którą zacząłem na serio zgłębiać dopiero w środkowym gimnazjum.

TOPS to grupa z montrealskiej sceny soft indie. Jeśli kojarzycie z niej jeden zespół, to będzie to prędzej Men I Trust. Zespół powstał w 2011 roku i od tamtego czasu poświęca się idei miękkiego grania. Z czasem jest ono coraz miększe, bo im bardziej zbliżamy się obecnej daty podczas przesłuchiwania ich dyskografii, tym mniej słyszymy rytmów new wave’owych, czy w ogóle utworów prowokujących pytania.

To, że w ogóle zacząłem zwracać uwagę na moje słuchanie muzyki, wzięło się z oglądania Krzysztofa Gonciarza na YouTubie. Ta dzisiejsza maszynka do robienia krindżu, swego czasu była bardzo zabawna i kulturowo ogarnięta, a objawem tego drugiego było chociażby zaproszenie na swój kanał zaprzyjaźnionego recenzenta Łukasza Konatowicza, w celu nagrania filmików o muzyce, które z zainteresowaniem obejrzałem.

Początki jednak nie były łatwe. Po wielu, wielu latach traktowania moich uszu z rzadka ewoluującą mieszanką rocka i metalu nie rozumiałem tego, co kryje się w muzyce takich wykonawców jak TOPS. Wyznawałem zawsze popularny pogląd, że taka muzyka jest miałka, nijaka i wybrakowana. Dzisiaj, 6 lat po pierwszym spotkaniu z tą muzyką, moje podejście jest odwrócone o 180 stopni i gdyby zespół ogłosił teraz występ w Polsce, to natychmiastowo kupiłbym bilet. Moja właściwa reewaluacja jego dokonań została sprowokowana dopiero w 2022 roku, przez przełomowy odsłuch epki Empty Seats.

Okazało się, że „Koniu” pisywał dla alternatywnego portalu muzycznego o nazwie Porcys (Dupcys cy nie dupcys? Porcys). Tam mój dotychczasowy muzyczny światopogląd został zrównany z ziemią z tak przekonującą nonszalancją, że nie pozostało mi nic innego niż pozbierać po nim gruzy i zacząć budować od nowa.

Empty Seats to najkrótsza, ale zdecydowanie najlepsza pozycja w dyskografii zespołu. To tylko 5 piosenek, tylko 19 minut muzyki, ale bijących artystyczną perfekcją. Nie ma tutaj ani jednej zmarnowanej sekundy. Z całą pewnością można przypisywać pewne zasługi skupionej formie, ale uczciwsze będzie zwrócenie uwagi na kompozycje i brzmienie.

Sprawdzając Porca zdałem sobie również sprawę, że interesuje mnie ocenianie muzyki, a skala od 1 do 10, to bardzo przydatne narzędzie, które ograniczy występowanie suchych przymiotników pokroju „dobre” „złe” w opisie. Od końcówki 2013 roku pisałem krótkie komentarze pod oceną liczbową na Filmwebie i chciałem znaleźć sobie ujście dla podobnej działalności, ale na polu muzycznym.

Topsi osiągnęli tutaj najczystsze i najpełniejsze brzmienie w swojej karierze. Subtelne aranże zawierają bardzo mało ozdobników, ale przestrzeń zawsze jest w całości zagospodarowana. Ten, powiedzmy, rozszerzony minimalizm kompromituje argumenty o rzekomej anemiczności muzyki tego rodzaju. Dzięki posypce z jazzu i r&b, na Empty Seats czuć posmak takich kolorowych stylów jak city pop, czy, może celniej, yacht rock. Możliwe, że teraz już lepiej rozumiecie skąd się wzięła szczytowa pozycja tej epki w zestawieniu.

Niedługo przed osiemnastką założyłem sobie konto na portalu RateYourMusic. Przyspieszyło to na pewien czas moją konsumpcję muzyki do zatrważających poziomów. Słuchanie średnio około trzech płyt dziennie to nie jest coś, na co można sobie na dłuższą metę pozwolić, ale czego się wtedy nasłuchałem, to moje. Nabyłem pewne doświadczenie i poukładałem sobie sporo rzeczy w głowie.

Ostatecznie, nic nie obędzie się bez jakościowych piosenek. Melodie na Empty Seats są, w moim ujęciu popowym, absolutnie bezbłędne. Osiągają doskonałą równowagę między chwytliwością, a skomplikowaniem. Koronnym przykładem tego stwierdzenia jest wybitne „Perfected Steps” – prawie 7-minutowy, progresywizujący pomnik na cześć „Dreams” Fleetwood Mac. Chyba nie będzie to dla was zaskoczeniem, jeśli wam powiem, że znam cały materiał na płycie na pamięć.

Gdzieś w 2017 w końcu stwierdziłem, że jestem gotowy pisać moje pierwsze krótkie recenzje płyt w formie listy ulubionych płyt roku. Na szczycie tej pierwszej, opublikowanej w pierwszych dniach 2018 roku znalazła się epka Dry Your Eyes duetu Exit Someone. W skład tego szybko zdezaktywowanego projektu wchodziła, występująca obecnie jako Forever, June Moon oraz Thom Gillies, basista zespołu TOPS w latach 2011-2013.

Pamiętam, że po tym, jak dostałem we wczesnej podstawówce empetrójkę SanDiska, utwory hard rockowe i heavy metalowe zaczynały stopniowo wypierać te w formacie, który dzisiaj nazwałbym „złotymi przebojami”. Coś się wydarzyło, że przez pewien okres w moim życiu nie chciałem słuchać takich piosenek jak „I Will Survive” czy „Oops, I Did It Again”. Myśląc o tym, jak spodobało mi się takie Empty Seats i Dry Your Eyes, ale też te wyjęte ze swoich epok One Step Closer, czy From Langley Park to Memphis, wydaje mi się, że małemu mnie sprzed tamtego okresu, spodobałyby się moje wybory. Napisawszy tekst o Miracle in Transit i kończąc ten, zastanawiam się, czy tak naprawdę nie o to w istocie mi chodzi. O to, by tę pre-postmodernistyczą duszyczkę odwiedzić i sprawić, żeby się ucieszyła.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s