
Po zapytaniu moich obserwatorów o największe muzyczne zawody ubiegłego roku, nowa płytka Vince’a pojawiała się bardzo często. Po każdej kolejnej odpowiedzi z uwzględnieniem Ramony, jak ten kaloryfer, mówiłem do ekranu „Czy jesteś niedogrzany?”. Możliwe, że to pytanie wcale nie jest bezzasadne – Staples nie sieje tutaj ognia, występuje w swojej najmniej agresywnej odsłonie.
Zbiór zwyczajowych opowieści z krainy miłości i przemocy znajduje na tym wydaniu doskonałą sobie formę. Nie chodzi mi tylko o to, że Vince w końcu nie ma czelności rzucać nam króciutkiej płytki pełnej skitów z poczty głosowej, ale też o atmosferę powstałą z relacji słowa i podkładu.
Vince dostarcza swoje linijki z kamienną twarzą, ale czuć, że pod spodem kryją się emocje szukające ucieczki. Na jego ekspresji korzystają szczególnie kawałki midtempo i downbeatowe, których chłodne podkłady przypominają te Drake’a z pierwszej połowy zeszłej dekady. Z kolei upbeaty zawierają świetne hooki, ale są wyważone, nie biją bezmyślną imprezowością. „Aye! (Free the Homies)”, „Magic”, „Papercuts” czy „Lemonade” to te całe mityczne „low-key bangery”
Ramona Park Broke My Heart to płyta na kalifornijski sposób luźna i na swój własny intymna. Poza tym, co widać gołym okiem, istotna jest również warstwa tego, czego z wierzchu nie widać. Słuchając jej czuję się jak na ostatnim spacerze po plaży w trakcie wyjazdu wypoczynkowego. Spalony kark, przegrzana głowa, kończąca się wolność od zmartwień i wewnętrzne rozprawy, czy wyciągam z tego momentu tyle, ile mogę.