
Tyle lat się wymykałem, aż w końcu musiałem pęknąć. Odkąd tworzę te topki jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby zagościła na nich muzyka określana jako „UK bass”. Podstawiony pod ścianę z pistoletem przy skroni posikałbym się zanim bym zdefiniował odrębne cechy tego stylu tanecznej elektroniki. To moja szara strefa, to moja stronniczość. Wiecie, ja taki popowo-rockowo-soulowy chłopak jestem. O style mógłbym się z wami kłócić w tych terytoriach.
To, co liczy się w tej 24-minutowej epce, to napięcie. Icons ewidentnie jest materiałem o wysokim woltażu, bo muzycznie ciągle coś tu się dzieje. Nie wystarczają intensywne bity i syntezatorowe dźgnięcia (z ang. stabs). Dziełko to jest wypełnione wszelkiego rodzaju cienko krojonymi, wysoce zagęszczonymi samplami, których nie idzie zliczyć.
Brzmienie całości jest cyfrowo syntetyczne, chłodne oraz krystalicznie czyste. Może dlatego, że jestem sympatykiem kojarzącego się z analogiem ciepełka i brzmieniowej „stratliwości”, takie wydawnictwa jak Icons, nie pojawiają się zbyt często na moich listach. W takich okolicznościach moja polecajka powinna być traktowana nieco poważniej niż zazwyczaj, gdyż londyński duet tchnął życie w muzykę, w której tak często życia mi brakuje.